top of page

TRENER W SZOKU

Takiego przebiegu zgrupowania to nawet nasz trener nie przewidział. Pojechaliśmy do Wisły i z planu treningowego lekko powiewało strachem... Każdego dnia dwie jednostki treningowe, a ta pierwsza to ćwiczenia i gadanie z górami, no prędzej czy później musi boleć. Tymczasem mijały dni, połykaliśmy kolejne ćwiczenia i podjazdy, a duch w narodzie rósł. Nikt nie zgłaszał chorób, tempo na treningach wysokie, coraz lepsze wyniki sprawdzianów - i to dla całej grupy. O co tu chodzi? Zastanawiał się trener. No o moc, oczywiście, a ta hojnie płynęła z gór. Jak do tego dołożyć wspaniałą pogodę i mały ruch na drogach, to tylko trenować...

Jakie było zdziwienie na twarzy trenera, kiedy na jego słowa o powrocie do domu usłyszał, że moglibyśmy tu potrenować do świąt. Cóż, powiedział, wracamy, to wsiedliśmy na rowery i ogień do Gliwic. Znowu szok, bo tempo oscylowało w okolicach czterdziestu kilometrów na godzinę i więcej; były klaksony, aby zwolnić... Przed magazynem kolejny szok, gdy każdy pytał, ile ma jeszcze poćwiczyć przed wtorkowym treningiem.

Teraz trener będzie niecierpliwie odliczał dni do wyścigu w Sobótce, a my mamy nadzieję kolejny raz go zaskoczyć.




 
 
bottom of page